Są rodzicami zastępczymi od 10 lat i pomagają cudzym dzieciom

Małgorzata i Marian są rodzicami zastępczymi już od 10 lat. Przez ich dom przewinęło się już kilkanaścioro dzieci.

Małżeństwo mieszka niedaleko Lublina. Marian pracuje zawodowo, a Małgorzata zajmuje się domem. Mają piątkę swoich dzieci i ponadto są rodzicami zastępczymi.

“Poznaliśmy się z żoną w latach osiemdziesiątych i już wtedy mieliśmy w głowie takie normalne małżeństwo z gromadką dzieci. Od początku myśleliśmy też trochę niekonwencjonalnie, żeby dziecko adoptować, albo żeby stworzyć pogotowie opiekuńcze. Mówiliśmy o tym do 2011 roku, kiedy to postanowiliśmy wziąć się za to na poważnie. Poszliśmy do PCPR-u i ku radości urzędników zgłosiliśmy chęć założenia rodziny zastępczej. Dlaczego tak bardzo pracownicy rozradowali się? Ponieważ dawno nie mieli sygnałów od ludzi chętnych do tworzenia pieczy zastępczej” – mówi Marian o ich wspólnej decyzji.

Początki nie były łatwe. Do domu Małgorzaty i Mariana trafił mały Kamilek. Okazało się, że chłopczyk ma porażenie mózgowe.

“Lekko nie było ale na pewno radośnie. Oboje odczuwaliśmy wielką satysfakcję, która wypływała z poczucia, że robimy „dobrą robotę”: dzieci są przyszłością świata i nie ma wątpliwości, że trzeba im pomagać, a wręcz ratować” – opowiada pani Małgorzata. – “Musiałam usypiać Kamila, który nie mógł jeść ani spać i jeszcze bolał go brzuszek i płakał. Ze zwykłego zmęczenia miałam wtedy takie myśli, że rano przyjdzie pani z urzędu i powie: “To my już państwu dziękujemy”, ale… nikt nie przychodził, a rano, gdy zaświeciło słońce to Kamil się wysypiał i tak jakoś daliśmy radę.”

Ostatnio małżeństwo świętowało rocznicę – minęło 10 lat od kiedy zdecydowali się być rodzicami zastępczymi. Warto wspomnieć, że małżeństwo finalnie adoptowało Kamila – nie chcieli, by chłopczyk trafił do DPS-u.

Miłość rozwiązuje problemy

Do ich domu trafiały dzieci z rodzin, w których pojawiały się problemy z nałogami, przemocą czy chorobą. Choć opieka nad takim dzieckiem początkowo nie jest prostym zadaniem, to należy pamiętać, że ma jeszcze przed sobą całe życie i należy mu pomóc.

Rodzice zastępczy apelują o to, by po pierwsze nie być obojętnym na krzywdę, która spotyka dzieci i po drugie, żeby je wspierać i okazywać miłość.

“Niestety, ale bardziej pochylamy się nad robaczkami i motylkami niż nad dziećmi. Pielęgnujemy nasze pieski i wychodzimy z nimi na spacery. Martwimy się losem porzuconych piesków i kotków a nie zwracamy uwagi, że w naszym sąsiedztwie krzywdzone są dzieci. A kwitujemy to stwierdzeniem; “Oj tam, to tylko patologia”. NIE, NIE, NIE i jeszcze raz NIE. Obojętność też zabija. Po prostu nie chcemy zadać sobie pytania: a może ja powinienem czy powinnam otworzyć się na porzucone dzieci, żeby je ratować? W wielu przypadkach przy odrobinie chęci i otwartego, kochającego serca okazuje się, że to nie są “niedobre” czy zablokowane lub złe dzieci. Najczęściej są to “diamenty” które trzeba z lekka oszlifować. Dać trochę z siebie. Przestać zwracać uwagę na swoje niedomagania, deficyty, pseudo choroby po to, żeby właśnie dając siebie rzeczywiście uleczyć siebie samego” – podsumowuje Marian.

Źródło: dziennikwschodni.pl

Powiązane Artykuły

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Ostatnie artykuły