Dzienny Środowiskowy Dom Samopomocy w Radzyniu Podlaskim to miejsce, w którym zdarzają się cuda. Terapeuci wraz z pedagogami stworzyli tam zespół wspierająco-aktywizujący. Pomagają osobom chorym, niepełnosprawnym intelektualnie i ruchowo osiągać to, co wcześniej wydawało im się nieosiągalne.
– “Przede wszystkim to była ogromna niepewność. Towarzyszył mi również lęk, czy podołam temu wszystkiemu” – opowiada o swoich pierwszych dniach kierownik placówki, Beata Ratajczyk. – “Mamy osoby chore, zaburzone psychicznie, upośledzone umysłowo, niepełnosprawne intelektualnie czy też z niepełnosprawnością ruchową. Z tym wszystkim należało się zmierzyć”.
Specjaliści – terapeuci i pedagodzy, stworzyli zespół wspierająco-aktywizujący. Pomagają osobom z niepełnosprawnością – intelektualną i fizyczną. Wspierają ich w walce z trudnościami i dają nadzieję. Dzieją się tam prawdziwe cuda.
– “To są dziewczyny i pan, którzy służą całym sercem, umysłem i wszystkim tym, co w człowieku najlepsze. Ogóle, gdy mówię o nich, to bardzo się wzruszam. Naprawdę nie mogłam sobie wymarzyć takiego zespołu. Nie myślałam, że tak będzie” – podkreśla.
Niestety DŚDS są często zapomniane przez państwo. Tymczasem osoby tam pracujące wykonują tytaniczną pracę.
– “Jesteśmy gdzieś pozostawieni na szarym końcu. Jakoś tak się o nas zapomina. Jest cicho o pracy DŚDS-ów i mało kto wie, czym się zajmujemy i jak wygląda nasza praca. Jeżeli my sami nie dopominamy się o takie miejsca, rządzący o nas zapominają. Wysyłamy pisma do naszych posłów, senatorów, premiera, chcemy się przypomnieć, przybliżyć naszą pracę i żeby nas wsparli w tym trudnym czasie” – mówi Ratajczyk.
Ich ciężka praca przynosi jednak efekty. Choć nie wydają się one wielkie, to jednak są to naprawdę ważne kroki w drodze do funkcjonowania samodzielnie.
– “Przychodzą mi na myśl dwaj bracia, którzy przyszli tutaj z ogromnym lękiem, wycofaniem. Lęk towarzyszył mi przy każdym działaniu. Należało włożyć dużo pracy, spokoju i cierpliwości, aby wypracować najbardziej oczywiste zachowania człowieka, chociażby korzystanie na czas z toalety.” – wspomina kobieta. – “Kiedy ktoś zaczyna prosić o coś, np. o łyżeczkę, widelec – gdy wcześniej siedział i nic z tym nie robił – to są takie „iskierki”. Rozmowy, gdy się otwierają. Nie mówią nic, a po pewnym czasie zaczynają opowiadać o sobie, swojej rodzinie tak po prostu o blaskach i cieniach życia codziennego. Zaczynają nam ufać.”
Źródło: dziennikwschodni.pl