62-letni Stuart Bee jest doświadczonym żeglarzem. Jakiś czas temu wypłynął swoją łodzią z portu i już nie wrócił. W niedzielę odnaleziono go aż sześćdziesiąt osiem mil od portu. Mężczyzna uporczywie trzymał się dziobu swojej łodzi, kiedy załoga przepływającego obok kontenerowca ruszyła mu na pomoc. 62-latek jest już w domu, gdzie spędza czas z bliskimi, ciesząc się, że udało się mu przeżyć. To niesamowite, że ta historia zakończyła się happy-endem.
Stuart Bee w piątek po południu wypłynął z Port Canaveral na pełne morze. Bee nie dawał znaku życia, dlatego w sobotę jego serdeczny kolega zaczął się niepokoić. 62-latek praktycznie zawsze wracał przed zmierzchem do portu. Przyjaciel zdecydował się powiadomić straż przybrzeżną o zaginięciu Stuarta. Straż rozpoczęła poszukiwania z pomocą samolotu C-130 Hercules. O akcji powiadomiono również lokalnych marynarzy, straż graniczną i służby celne.
Mężczyzna prawie utonął
Bee miał pewne problemy na morzu. Okazało się, że łódka Stuarta miała jakąś usterkę. Właśnie przez nią łódka zaczęła powoli tonąć. Na pokładzie znajdowało się coraz więcej wody. W końcu łódka prawie całkowicie znalazła się pod powierzchnią wody – wystawał tylko jej dziób. To jego uporczywie trzymał się żeglarz.
Kiedy mężczyzna zobaczył statek w oddali, natychmiast zdjął swoją koszulkę i zaczął nią wymachiwać, licząc na to, że załoga go zobaczy i zdecyduje się mu pomóc. Tak właśnie się stało. Marynarze rzucili mu koło ratunkowe i chwilę później Stuart znalazł się na pokładzie kontenerowca.
Mężczyzna jest już w domu i ma się dobrze.
„To niesamowita historia. Jesteśmy naprawdę wdzięczni załodze kontenerowca Angeles.” – mówi David Michallef, jeden z oficerów straży przybrzeżnej, który brał udział w poszukiwaniach zaginionego żeglarza – „Niezwykle cieszymy się z tego, że Stuart wrócił bezpiecznie do domu, że cała ta historia zakończyła się szczęśliwie.”
źródło: usatoday.com
